„Tato, prowadź!” – John MacArthur
Książka, którą postanowiłem zrecenzować jest skierowana przede wszystkim do mężczyzn, którzy pragną się dowiedzieć jak najlepiej wypełniać rolę ojca i jak wychowywać swoje dzieci tak, aby w przyszłości oddały swoje życie Jezusowi (autor posługuje się tutaj głównie Przypowieściami Salomona). Do tej pory nie miałem okazji być ojcem, a co za tym idzie muszę przyznać, że nie do końca czuję się upoważniony żeby opisywać i oceniać książkę, która traktuje o temacie, w którym nie mam nawet odrobiny doświadczenia. Z drugiej jednak strony podchodząc do tej lektury starałem się brać pod uwagę fakt, że w bardzo niedalekiej przyszłości wiedza nabyta podczas tej lektury będzie mi bardzo potrzebna.
W książce „Tato, prowadź!” możemy również znaleźć inne powiązane z wychowywaniem dzieci zagadnienia, odnoszące się do tego jak być dobrym mężem i w ofiarny sposób kochać swoją żonę, co przecież ma ogromne znaczenie dla obserwujących swoich rodziców dzieci. John MacArthur nawiązuje też do tego, że w Słowie Bożym mamy nakreślony pewien wzór/definicję tego, co to znaczy być mężczyzną.
Od siebie dodam, że w Biblii mamy bardzo wiele zapisów pouczających nas jak powinni zachowywać się mężczyźni, a jak kobiety. W naszym doczesnym świecie Pan Jezus powołał ludzi do różnych ról i mimo, że świat próbuje te role zamazać, to jednak Biblia wydaje się wciąż na nowo nam przypominać, że mężczyzna i kobieta (w rodzinie i kościele) mają różne powołania.
Prawdą jest, że werset: „Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie” (Gal 3:28) potwierdza, iż w Chrystusie wszyscy chrześcijanie mają taką samą godność, wartość oraz że wszyscy są godni takiego samego szacunku, ale nie oznacza to że nie mamy przypisanych różnych ról. Przykładem na to, że możemy być równi co do godności a jednocześnie mieć różne role jest relacja między Jezusem i Ojcem w niebie. Bóg jest w trzech osobach i z jednej strony wszystkie te osoby są sobie całkowicie równe jak również każda z tych osób jest w pełni Bogiem. Z drugiej strony ta równość nie przekreśla tego, że każda osoba w Trójcy ma inną rolę, bo inną rolę w zbawieniu ludzi miał Ojciec, inną Syn a jeszcze inną Duch Święty. To Syn był posłuszny i uległy Ojcu, a nie odwrotnie. I to Ojciec został nazwany głową Chrystusa, a nie Chrystus głową Boga:
„A chcę, abyście wiedzieli, że głową każdego męża jest Chrystus, a głową żony mąż, a głową Chrystusa Bóg” (1 Kor 11:3).
W związku z tym nie będzie chyba przesadnym stwierdzenie, że jeśli ktoś próbuje zniszczyć porządek ustalony przez Boga w świecie dotyczący relacji międzyludzkich, to jednocześnie (być może nieświadomie, ale jednak) narusza doktrynę o Trójcy niszcząc relacje jakie w tej Trójcy panują. Podobny fakt, że w Chrystusie nie ma Żyda ani Greka nie oznacza, że mamy znieść wszelkie granice między państwami. Prowadząc tą analogię dalej można by było dziś powiedzieć, że nie ma pracodawcy ani pracownika co by oznaczało, że jeśli pracodawca i pracownik należą do Jezusa to w Jezusie są tak samo ważni, równi co do godności i kochani przez Boga, ale nie oznacza to, że pracownik może od tej pory nie przychodzić do pracy albo od tak zamienić się z pracodawcą na stanowiska. Również w małżeństwie Bóg stworzył nas różnymi, abyśmy wzajemnie się uzupełniali i potrzebowali siebie wzajemnie, co jest czymś pięknym. Warto zauważyć, że nawet dary Ducha Świętego były w kościele rozdzielane różnie, aby ludzie w kościele nie byli samowystarczalni, ale potrzebowali siebie wzajemnie. Mimo, że dziś w świecie modne jest promowanie niezależności to wygląda na to, że Pan Jezus pragnie abyśmy w pierwszej kolejności byli zależni od Boga, a w drugiej kolejności abyśmy (przynajmniej do pewnego stopnia) potrzebowali jedni drugich tj. dokładnie tak jak o tym pisze Paweł: „Nie może więc oko powiedzieć ręce: Nie potrzebuję ciebie; albo głowa nogom: Nie potrzebuję was” (1 Kor 12:21)
Książka MacArthura skupia się głównie na tym czego Bóg oczekuje od mężczyzn oraz na tym w jaki sposób powinni oni wychowywać swoje dzieci, aby w przyszłości skierowały one swoje kroki ku Bogu.
Dużym plusem tej książki jest fakt, że skupia się ona tylko i wyłącznie na poradach biblijnych, a nie na świeckiej psychologii. Nie chcę żeby ktoś przez to zrozumiał, że psychologia jest czymś z gruntu złym. Myślę, że w poradnikach psychologicznych również można czasem znaleźć mądre spostrzeżenia, których zastosowanie w wychowywaniu dzieci może dać jak najbardziej wymierne skutki. Z drugiej jednak strony trzeba zdawać sobie sprawę, że w wielu poradnikach chrześcijańskich jest coraz więcej „światowej mądrości” (niestety często szkodliwej i zupełnie sprzecznej z tą biblijną), a coraz mniej mądrości pochodzącej ze Słowa Bożego. Warto też zauważyć, że nawet najlepsze i najbardziej słuszne porady dotyczące tego jak być dobrym mężem i jak wychowywać swoje dzieci na nic się nie przydadzą, jeśli serce rodzica nie zostanie ponadnaturalnie przemienione przez Boga. Myślę, że dzieci są najlepszymi obserwatorami, a już szczególnie uważnie obserwują swoich rodziców. Oczywiście nie mamy gwarancji, że nasze dzieci pójdą w przyszłości właściwą drogą, ale jeśli rodzice okazują sobie wzajemnie miłość i szacunek, a przede wszystkim kochają swojego Zbawiciela, to dla czujnego obserwatora jakim jest dziecko nie będzie to wszystko obojętne. Większa część opisywanej tu książki zakłada, że dziecko jest skłonne do słuchania naszych rad i otwarte na biblijne prawdy. Jest jednak jeden szczególny rozdział, w którym John MacArthur opisuje co w sytuacji kiedy dziecko odrzuca „rodzicielski autorytet” a nawet odwraca się od chrześcijańskiej wiary. Tytuł tego rozdziału brzmi „Ojcowska miłość dla buntowniczego dziecka” i muszę powiedzieć, że ta część książki spodobała mi się chyba najbardziej – głównie dlatego, że przy okazji odnosi się ona do samego serca ewangelii.
Polecam nie tylko ojcom.
Wiktor
PS. Książkę można kupić w naszej zborowej księgarni.